I już po całym stresie w tym sezonie. Mój triatlonowo strachliwy organizm odetchnął. Zresztą zauważcie, że całą analizę moich startów postuję dopiero dobre 3 tygodnie po ostatnim starcie. Ciekawe czy kiedyś nauczę się traktować start w triatlonie jak start w zawodach biegowych. To pytanie zadaję sobie już od czterech lat ;-) Dobra...pora zacząć.
Co innego pływanie. Tu tylko gorzej. 43:37 nawet nie miałem w moich myślach. 40 minut jeszcze było akceptowalne, jednak trzy minuty więcej woła o pomstę do nieba. Nie potrafię tego zrozumieć, bo skoro pływa się łatwiej (niekoniecznie szybciej) i bardziej kierunkowo to powinno być lepiej niż podczas debiutu (cztery lata temu i coś ok. 38 min), kiedy moje pływanie było na poziomie "x". Nawet w Lidzbarku "przyzwoitość" była złamana. No cóż, trzeba się dalej uczyć, a co najgorsze pływanie w okolicach 30 minut wydaje się odległe...a to było moim marzeniem W Brodnicy znowu zawiodła kontrola kierunku i pływanie "na ławicy". Widać, jak wyszło...
Pamiętacie, że przez ten sezon koniecznie chciałem poprawić rower. No i to można uznać za zdecydowany sukces. Czasy na poziomie wietrznego Lidzbarka - 2h46:34 (32,42 km/h) czy tym bardziej trudnej Brodnicy - 2h45:17 (32,67 km/h) są już przyzwoite. Cenniejszy ten brodnicki, wcale nie bardziej znany, bo i tak po asfalcie się nie jeździło (afera z wlepianiem mandatów!), ale na pewno o wiele bardziej wymagający (spójrzcie na wartości zejścia i wejścia - tu sporo na rowerze zrobione). Przy co rocznej lepszej obsadzie, czternasty wynik dyscypliny można uznać za całkiem dobrze wykonaną robotę. Tym bardziej przy takim nikłym nakładzie pracy. Za dużo czasu na spinningu (jednak z czegoś trzeb żyć), za mało kilometrów (jednak kiedy!?).
Summa summarum Lidzbark, bardziej kontrolny, wyszedł zdecydowanie lepiej czasowo, na co ułożyło się akceptowalne pływanie, bardzo dobry rower i solidny bieg (trasa tam też nie łatwa!). Brodnica, teoretycznie start sezonu, ze słabym pływaniem i bardzo dobrym (jak na możliwości!) rowerem przy "gorącym" biegu można uznać za sukces. Bieganie o te 6-7 min lepiej zbliżyłoby mnie do 5h, jednak przy takich stopniach Celcjusza to...przede wszystkim trzeba się nauczyć startować. A przede wszystkim nadrabiać na wcześniejszych dyscyplinach.
Wynik rowerowy cieszy i to tradycyjnie będzie stanowiło kolejny cel na lata...
Brak komentarzy:
Publikowanie komentarza